Historia |
Jar Of Flies
Gdy czyta się wywiady Alice In Chains z pierwszej połowy
1994 roku, wydaje się, że wszystko jest w porządku. Co prawda muzycy narzekają
sporo na niedogodności życia w trasie. Ale potrafią też mówić o swoich
podróżach po świecie z przymrużeniem oka. W rozmowie z dziennikarzem "Rolling
Stone" koncentrują się przede wszystkim na anegdotach. Wspominają o
jakichś dziewczynach poznanych w Australii, które teraz dzwonią do nich co
noc, o dziecięcych gangach złodziejaszków w Rio De Janeiro, o maszynie do
prac drogowych, którą ku przerażeniu robotników w jednym z japońskich miast
postanowił się przejechać Layne Staley. Albo o występach na Lollapaloozie,
gdzie jakaś dziewczyna ukradła identyfikator, który otrzymał pies Ineza. Już
niżej chyba upaść nie można - śmiał się Sean Kinney. Wchodziła za kulisy
z identyfikatorem, na którym było zdjęcie uradowanej psiej mordy!
Fani mogli być spokojni. Zespół działał, grał koncerty i był stale w świetnej formie. Przekonywały o tym chociażby piosenki z Jar Of Flies. Po raz kolejny Alice In Chains udało się wszystkich zaskoczyć. Po ponurym, przygnębiającym Dirt grupa zaproponowała bardziej rozjaśnioną, łatwiejszą w odbiorze muzykę. To bardzo spontaniczna płyta podkreślał Jerry Cantrell. Właściwie nie ma tu czego analizować. Po prostu weszliśmy do studia i w ciągu tygodnia nagraliśmy te kilka piosenek. A gdy tylko ten tydzień się skończył, natychmiast o wszystkim zapomnieliśmy...
W Alice In Chains nie działo się jednak najlepiej. Z
wypowiedzi muzyków coraz częściej przebijało zniechęcenie i zmęczenie.
Pytany przez dziennikarza "Rip" o plany na przyszłość Jerry
Cantrell, zamiast o kolejnej płycie Alice In Chains, opowiadał o swoim nowym
domu i długim odpoczynku, jaki zamierza sobie w nim zafundować. Nie ulegało wątpliwości,
że grupie potrzeba jest wytchnienia. Nie było też tajemnicą, że Layne
Staley znów bierze heroinę. Co prawda pytani o to przez dziennikarzy muzycy
unikali jednoznacznej odpowiedzi. Na ogół zirytowani proponowali, aby rozmowa
dotyczyła muzyki zespołu, a nie osobistych spraw jej członków. Nie ulegało
jednak wątpliwości, że tym razem sprawa wyglądała wyjątkowo poważnie. Na
dodatek Sean Kinney ucieczki od kłopotów w zespole szukał w coraz większej
ilości alkoholu. W Alice dochodziło do coraz większych nieporozumień. Bomba
wybuchła tuż przed trasą z Metalliką. Gdy Layne po raz kolejny przyszedł na
próbę pod wpływem narkotyków, wściekły Sean rzucił pałeczki i wyszedł z
sali. Zapowiedział, że już nigdy nie zagra razem ze Staleyem. Dosyć miał też
Jerry Cantrell. Zespół Alice In Chains praktycznie przestał istnieć...
Przez pierwsze kilka tygodni siedziałem w domu, gapiłem się w telewizor i regularnie upijałem każdego wieczora - wspomina Layne Staley. Kiedy założyliśmy ten zespół, byliśmy sobie bliscy jak bracia. Razem mieszkaliśmy, razem się bawiliśmy. No a potem nasze drogi się rozeszły. To było jak zdrada. Rzeczywiście, wyglądało na to, że członkowie Alice rozstali się na dobre. Fani liczyli co prawda na to, że grupa wystąpi na Woodstock '94. Nic takiego nie nastąpiło. Każdy z muzyków wolał zająć się swoimi sprawami. Inez poświęcił się pasji nurkowania. Znalazł też chwilę czasu, aby wspomóc Slasha na jego solowej płycie. Staley przezwyciężył w końcu apatię i razem z zespołem Mad Season nagrał album Above. Kinney bez reszty oddał się snowboardowemu szaleństwu. Zagrał też na składankowym albumie poświęconym Willy'emu Nelsonowi. Na tej samej płycie usłyszeć można również Cantrella. Przede wszystkim jednak Jerry zajął się komponowaniem materiału na swoją solową płytę. Nie wytrzymał jednak długo w samotności. Na początku 1995 roku zaprosił do współpracy przy nowych nagraniach Ineza i Kinneya. Po paru miesiącach prób okazało się jednak, że muzyka, która powstaje, to świetny materiał na nową płytę Alice In Chains. W tej sytuacji decyzja mogła być tylko jedna. Trzej muzycy zaproponowali Staleyowi powrót do zespołu...